Między serwetki papierowym wzorem, a wspomnieniem usłanego makami pola się zaczyna. Trzy kolory kłębków włóczki obok siebie. Czasem zbyt wiele ponurych dni.
Innym razem rysunek, w którego treść wplotła się myśl
i chodzi po głowie. Pobazgrane kartki w trakcie rozmowy telefonicznej. Ta niezwykła chwila zasypiania.
O, wtedy wstaję i zapamiętuję.
Na białej czystej kartce, w notesiku, albo
w szklanym komputera ekranie.
Myśl.
Szkic.
Silne zainteresowanie. Zamiłowanie. Hobby.
Innym razem rysunek, w którego treść wplotła się myśl
i chodzi po głowie. Pobazgrane kartki w trakcie rozmowy telefonicznej. Ta niezwykła chwila zasypiania.
O, wtedy wstaję i zapamiętuję.
Na białej czystej kartce, w notesiku, albo
w szklanym komputera ekranie.
Myśl.
Szkic.
Silne zainteresowanie. Zamiłowanie. Hobby.
Pasja...
Moje życie składa się z pasji. Wielu kolorowych pasji. A, że życie jedno - wszystkiego spróbować bym chciała. Nie skończyłam jeszcze obrazu, którego myśl w głowie namalowanie zasiała, a już powstaje projekt płaszcza, sukienki, smaku zupy, nowe ciasto. Wszystko przeplata się
w kulturowym tyglu. Pcha się na piedestał szydełko potykając o 5 drutów, na których właśnie skończyłam dziergać skarpetki. W międzyczasie odbieram klucze do pierwszego mieszkania z betonem dookoła nowych dnień
i chciałabym wszystko sama. Sama tłuc kafelki w mozaikę, bo skoro Pan Kazimierz może, to czemu ja nie?
Sama polakierować podłogę, a co to za filozofia… A na sufit jakieś „czary”, by budzić się rano i zasypiać inaczej.
Tak było.
Ziarenko zasiali Oni. Przychodzili po pracy do domu (najpóźniej o 16-tej). Pasjonowali się. Fotografią, malarstwem, dłubaniem z drutu biżuterii, lutowaniem misternie wyciętych kawałków metalu w miniatury pojazdów, przygotowywaniem własnoręcznie kartek świątecznych dla całej wielkiej rodziny i szyciem.
Do wszystkiego, co robili przykładali się z niezwykłą starannością. Każda ich praca z pasji tworzyła się sercem. Doskonalili swój warsztat, poznawali jego nowe zakamarki. Kruszyli swoją niedoskonałość w drobiazgi, by nadać rzeczywistości nowy smak. I tworzyli. On - elektryk, Ona - "kolejarka".
On rozstawiał w łazience kuwety i powiększalnik. Uciskał koce w szpary drzwi. Robił wielkie ciemno i pozwalał mi przekładać (uważnie odliczając) papier, na którym w kilka sekund pojawiało się to zdjęcie. Magia.
Z wywoływacza do wody, a potem z wody do utrwalacza. I tak w kółko.
Ona, kiedy szyła (ręcznie)pokazywała mi ściegi. Ten prosty za igłą i jak zrobić żeby się nie strzępiło.
Z niepotrzebnych kawałków mogłam lalkom szyć nowe sukienki. Taką motylkową bluzkę pamiętam. Sama mi ją
w ręku uszyła. I szmaciane lalki – te najulubieńsze. Majka, to była większa ode mnie. Cała ze skrawków rozmaitych tkanin. Majkę szyła kiedy spałam, bo na gwiazdkę. Chociaż Jej tata był krawcem, to Ona sama ubrań nie szyła.
Swoje (ekstra) sukienki zamawiała w małym zakładzie. Chodziłam z Nią na przymiarki, bo po drodze była kawiarnia
i „do grającej szafy pięć złotych wrzuć”, i ta piosenka. Kawa (Ona). Ciastko (ja). Wuzetka, albo nie, szarlotka z bitą śmietaną. Do każdej sukienki (prawie) inne buty (szpilki), torebka. Ona się zawsze tak starannie, zadbanie, kobieco nosiła - z takim obrazem kobiety rosłam.
A umiłowanie pasji, wyssałam z każdej sekundy życia od pierwszego dnia urodzin. Wypatrzyłam, podsłuchałam, zamarzyłam. Druty i haft pokazała mi Walentyna, igłę - Ona, maszynę do szycia na pedał nożny (!) ZPT, w szkole – tam powstała moja pierwsza spódnica bombka (to był szał). Barwić tetrowe pieluchy nauczyły mnie młodsze siostry Mamy. Nie tylko, bo malować oko tuszem do rzęs, na który trzeba było napluć i paznokcie w kolory też One:
Ela i Krysia. Ciąć materiał na kawałki wymusiła ciekawość. Znakomite wykroje w starych wydaniach Twojego Stylu i Burdy (te z lat 90-tych do dziś nieustannie polecam – dziewczyny wiedzą) - prowokowały.
A kolejki do Hofflandu? To dopiero był motywator! Kiedy szukałam nowej sukienki na poprawę humoru, w sklepach było NIC, a ludzie stali (od piątej rano, a bywało i noc całą!)– to tej sukienki, takiej jak chciałam, oczywiście też nie było.
Ale nożyczki, igła, nici i tetrowe pieluchy – na metry! Prześcieradła, których nie było szkoda na pierwsze próby. Czasem ktoś podrzucił jakieś skrawki z szafy, co mu się pałętały zbędne… Maszyna do szycia i igła w ręku - niezbędnik kobiecości! A pomysły, jak to pomysły, same przychodziły... Szyłam najpierw tylko dla siebie (potem porteczki i kurteczki dla syna), nie odważyłabym się kiedyś dać komuś mojej szytej „kreacji”, bo jeśli z wierzchu wyglądała efektownie,
to jej wykończenie "z lewej strony" było moją porażką! Nieustannie nad tym pracowałam. Latami.
W przerwach pomiędzy gotowaniem zupy, akwarelą, pomiędzy lepieniem pierogów, a układaniem z płatków złota ornamentu na obrazie. Ale projektowałam i wymyślałam ciuchy ZAWSZE. Te ważniejsze, co szły do ludzi szyła Antenka(o Antence kiedyś jeszcze napiszę, bo to zbyt ważna postać w moim życiu, by o Niej tylko tak ukradkowo wspomnieć).
„Moda” zawsze była tematem z boku. Vogue we włoskim wydaniu z lat 90’tych (mam dwa zmarszczone czasem okazy)– pożądany, prawie niedostępny! I inspiracje: retro lat dwudziestych, trzydziestych, pięćdziesiątych, dzieci kwiaty.
Ten wczesny Armani, o którego garniturze mogłam marzyć. Te dynamiczne i zdecydowane projekty Thierrego Mugler'a, albo objawienie angielskiej Central Saint Martins College of Arts and Design - John Galiano(spędził pięć owocnych lat w fotelu jednego z największych kreatorów DIORA). Te pękające w szwach kolorów misterne hafty od Lacroix
i szalona VivienneWestwood. Czy Jean Paul Gaultier, mogę tak godzinami...
To gadanie o "lubieniach" - to też moja pasja ;)
Rysowałam i szyłam. Rysowanie sprawiało mi taką nieziemską przyjemność jak smak pierogów z jagodami. Dosłownie! Rysowanie karmiło mój apetyt życia. Bo zanim cokolwiek uszyłam, najpierw i tak rysowałam.
Ale to rysowanie, malowanie z szyciem chciałam zawsze łączyć...
![]() |
w deszczu miłości moknę |
od pozostałych. Każdej poświęcam się sercem, do utraty tchu, z tą samą siłą emocji.
Bo troskliwie podlewane w domu ziarenko - rośnie i owocuje ;)
(p.s. dzięki Mamo, dzięki Tato!)
Ale dlaczego tyle dziś o tym piszę? Skąd te wspomnienia w obrazach, szkicach, słowach?
Hmmm. Jestem tu dzięki dwóm niezwykłym kobietom Bezdomnej Wiolettcie z Szafy i Agi z Agilionu.
Poznałyśmy się na konkursie Łucznika. I od owego "Łucznika" moja przygoda z blogowaniem się zaczęła.
Pewnie nie raz o tym jeszcze wspomnę, bo nasza przygoda z szyciem będzie miała swoją nową historię.
Ale dziś, chciałam Was Ambasadorki i Ambasadorów szycia, którzy nie wiedzą (jeszcze) albo mają obawy (niesłuszne) - zaprosić do udziału w konkursie:
Poznałyśmy się na konkursie Łucznika. I od owego "Łucznika" moja przygoda z blogowaniem się zaczęła.
Pewnie nie raz o tym jeszcze wspomnę, bo nasza przygoda z szyciem będzie miała swoją nową historię.
Ale dziś, chciałam Was Ambasadorki i Ambasadorów szycia, którzy nie wiedzą (jeszcze) albo mają obawy (niesłuszne) - zaprosić do udziału w konkursie:
![]() |
klik na obrazek |
Nagrody (wyborne!) zostawiając z boku, pozwólcie się innym i sobie nawzajem poznać.
Szycie to urocza pasja, która potrzebuje wsparcia, uwagi, konstruktywnej krytyki, towarzystwa i adoracji.
Macie już czasu niewiele, bo do 16-tego marca!
Zgłaszajcie swoje blogi w premierowej edycji Szyciowego BLOGA Roku poprzez formularz.
Szycie to urocza pasja, która potrzebuje wsparcia, uwagi, konstruktywnej krytyki, towarzystwa i adoracji.
Macie już czasu niewiele, bo do 16-tego marca!
Zgłaszajcie swoje blogi w premierowej edycji Szyciowego BLOGA Roku poprzez formularz.
Trzymam kciuki!
Serdeczności
☼ Maryś
p.s. przekierowuję bloga na nową prywatną domenę - testuję przekierowania, więc mogą się pojawiać problemy techniczne - wybaczcie :)