Quantcast
Channel: * kiedy budzi się ☼ ...
Viewing all 70 articles
Browse latest View live

z piosenką na ustach...

$
0
0







Wyśpiewaną pod nosem, tak nieśmiało, albo i głośniej gdy uda się dokończyć kolejny krok postawiony jak drogowskaz między kartonami... Zerwałam wszystkie winogrona!






 I stawiam ślady pędzla to tu, to tam. Tak mija mi codzienność ostatnich dni. Obiecałam sobie, że zanim wezmę się do "pracy" (a pomysłów na realizację to czeka spora kolejka) skończę te przestrzenie, w których codzienność naszych kolejnych dni upłynie. Uparcie i zamaszyście biegam po drabinach, po krzesłach. Trę szafki do żywego chcąc nadać im nowe kolory i klimat wiejskiego domku. A bo to jedna przestała pasować do drugiej - jak mają stać blisko siebie, albo w trzeciej coś już mnie znudziło - coś kiedyś niedokończonego przeszkadzało w zamknięciu całości w jedna spójna i poszukiwana przeze mnie przestrzeń. Udało mi się zdobyć inny jakiś stary mebel do kompletu, a on wprost IDEALNIE swoją formą wpisał się w tę przestrzeń, za to jego kolorystyka - już niekoniecznie... A gdzieś indziej potrzebna nowa tkanina, żeby dodać przestrzeni pełnego smaku, albo rumieńców. I biegam tak, od kartonu do kartonu - nie wszystkie na raz rozpakowując. Czekając, mniej lub bardziej cierpliwie, aż kolejna zmalowana przestrzeń wyschnie na tyle, aby móc ją drobiazgami zapełnić. A końca nie widać!
Dlaczego? Bo lubię kiedy otaczająca mnie przestrzeń ma swoją harmonię, kolory, ma klimat. Mój, wymarzony, czasem wyśniony, czasem rozbrykany z przypadku. Lubię też kiedy dookoła mnie pląsa błękit. Nie potrzebowałam go w dużych dawkach (jak kiedyś) teraz potrzebne mi są jego akcenty. Dobieram tonacje, szukam nasycenia i zamalowuję na niebiesko ten nasz mały świat. Tu fragment jednej z szafek...


A tu zgodnie z obietnicą c.d. kadrów mojej codzienności. Króluje jeden z dwóch właśnie rozkwitłych pąków DATURY. Księżniczka wyszukuje plastrów słońca na podłodze i układa na nich swoje ciało do drzemki, turkusowe zasłonki przewieszone niedbale czekają na rozpakowanie maszyny, jako deser na naszych liściastych talerzach tarta z malinami (nie zawsze ta niebieska), książki znalazły już swoje miejsce na regałach, szufladki szafki zdobi świeżo pomalowany ornament i cierpliwie czeka na zamówione gałki, a w kanaryjskiej misce dekorni piętrzą się wczoraj zerwane winogrona...

A tu w pełnej krasie - z dedykacją dla DIDRE, która rozpoznała w skrawku ujęcia poprzedniego posta, co to za pąk w tym marysinym świecie przymierza się do rozkwitu - ANIELSKA trąba. Kwitnie zazwyczaj całe sierpniowe lato, ale mnie w tym roku postanowiła radować z końcem września. Widać rośliny czują swoich opiekunów i chcąc zapewnić im LATO do grudnia starają się swój cykl biologiczny rozplanować ku uciesze najbliższych ;)


A... W królestwie błękitów,  oj długo się naszukałam koloru CZERWONEGO. Zachęcona przez kilka dziewcząt i samą autorkę - Annę z anne-homesweethome.blogspot.com skusiłam się na fotograficzną zabawę blogową (chętni wspólnej zabawy - klikają na obrazek!):


Ten tydzień zamyka kolor czerwony i tu miałam PROBLEM! Lakiery do paznokci gdzieś się skryły, wiadra od mopa fotografować nie zamierzałam, czerwonych liści nie znalazłam, jak widzicie u mnie na prawdę króluje lato! Ale... Postanowiłam to wyzwanie potraktować osobiście ;) Znalazłam (no przecież...) flakonik perfum od M. w nastroju miłości AMOR, AMOR - rzecz jasna jeden z niewielu czerwonych kolorów w moim otoczeniu, za to mam nadzieję, że zdjęcie zawarło w sobie i zapach, i esencję, i uczucie w jakim ta magia zapachu pląsa



Tych, którzy jeszcze się nie zapisali, lub pierwszy raz zaglądają tu do mnie zapraszam serdecznie na to tradycyjne, blogowe CANDY - wystarczy kliknąć w obrazek ;)



Ja tymczasem lecę (biegnę, ba frunę!) kończyć "PTASZKA", bo przecież On już do kogoś leci... ;)
Was pozdrawiam kolorowo, letnie i z piosenką o malowaniu świata na niebiesko!

Paaaaaaaaaaaaa
Maryś




Kiedyś, potem, teraz... na POMARAŃCZOWO

$
0
0




z szuflady "z pamięci wspomnienia" - dawno, dawno temu...

KIEDYŚ

Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział „będziesz prowadziła bloga” roześmiałabym się z parsknięciem „no coś ty, ja?” Ja nawet blogów nie czytam. Owszem zdarzało mi się przypadkowo, sporadycznie, może los chciał, ze trafiałam w miejsca, które mnie nie zatrzymały, nie zaciekawiły… No może raz, czy dwa. Ale nie tak, że chciałam wracać, nie wtedy. Nie mam na to czasu, za dużo pomysłów w głowie i na głowie spraw, gotowanie i wymyślanie, szycie i malowanie, praca zwyczajna taka i codzienność ze swoimi niespodziankami. I trzech panów w tej łódce nie licząc psa, a to sweter na zimę trzeba wydziergać, a to stół przemalować, a to , a tamto… I dobre losu dary i złe. I chwile, w których nie chce się wstać z łóżka i dni kiedy kipisz energią jak makaron. Ot życie. I czasu dla przyjaciół w tym wszystkim też jak na lekarstwo… Nie, nie ja. Ja tam czasu nie mam. Niech inni się w to bawią. Jacy inni się pytam? No jacyś… „Inni” Nie gorsi, nie lepsi, po prostu inni, Ci co mają czas, ochotę, do powiedzenia coś i jeszcze jakąś nutkę tego ekshibicjonizmu (przecież bywa, że ja nawet najlepszej przyjaciółce nie powiem nie raz i dwa, co mnie trapi, wyciskać musi jak z niedojrzałej cytryny ten kwas ze mnie) 

POTEM

I co się stało? Przypadek? Nie ma przypadków. Los (ten w który wierzę) nie stawia nam przez przypadek ani dobrych, ani złych dni. W moim postrzeganiu czasu i przypadków jest taka refleksja, że wszystko, co się dzieje w naszym  życiu jest „po coś”. Nie zawsze wiemy to w danej chwili, a nieraz i długie lata czekamy na odpowiedź „dlaczego”, ale w tym moim postrzeganiu - to zawsze po coś się zdarza. Takie nastawienie pomaga mi przetrwać trudne chwile, nawet w tych ich ułamkach, Kiedy boli oddychanie, kiedy uwiera światło i kiedy gryzie TEN brak odpowiedzi na jakże trudne pytanie „dlaczego?”. Ale zawsze, jakoś „potem” okazuje się jak bardzo to było potrzebne. To „coś”, „ten przypadek”…
A Potem, to nawet nie był impuls ;)

TERAZ

Jeszcze nie wiem dlaczego „tu jestem”. Czy mam przez to mniej czasu na życie? – może… Troszkę. Nie ubolewam, bo matematyka jest prosta: tyle ile mi prowadzenie bloga odbiera czasu – tyle oddaje mi dobrej energii do kwadratu! Przeprowadzając taki minimatematyczny rachunek zysków i strat – to porcje radości, wzruszeń, podziwu, wrażeń nie są w stanie przeszkodzić „brakowi czasu”.
Lubię tu BYĆ z Wami…
Dziękuję, że jesteście…
Dziękuję, że mogę zajrzeć przez firankę w Wasze okna i napawać się tymi smakami, zapachami, gwarem, radością, czasem smutkiem, czasem troską - to wszystko karmi moją łakomą duszę :)

A dziś, jestem zmęczona, w połowie drogi z 1000 spraw do zamknięcia stoję troszkę w przeciągu pootwieranych drzwi, ale mam tę oto dynię! Dynia jest 1001 drogą za 1001 drzwiami i czeka na swoją własną historię. Tymczasem konsekwentnie (w zabawie z Anną) koloruję jesień w tęczę

 
Dziś na (?) POMARAŃCZOWO



Serdeczności
☼Maryś


Jestem wzruszona

$
0
0

Tak, tak...

Znów jestem wzruszona. Dziś wielokrotnie ;)
Dziękuję Wam serdecznie za tyyyyyyle zapisów.
W zasadzie to powinnam ten dzień przekląć, bo owszem dzięki systemowi www.inlinkz.com mogłam i wydrukować te paseczki i teleportować się na Wasze blogowe progi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale... No właśnie, ale wycinanie prawie 250 karteluszek i skręcanie ich w ślimacze trąbki, takie wprowadziło we mnie "niedoczekanie" nie doczekanie, kiedy, kiedy wreszcie będę mogła losować... :)
W tym miejscu chciałam Wam jeszcze raz podziękować, może tak z 500 razy i przeprosić! Odwiedziłam wszystkich, wszystkie cudne blogi Wasze, ale WYBACZCIE, że nie każdemu zostawiłam choć słowo - uwierzyć musicie po prostu, że napisać słowo na każdym z 248 blogów nie było wcale łatwo, bo doba, bo sen, bo 1001 spraw w tej mojej bajce...

Ale postaram się tę zaległość nadrobić i w każdej wolnej chwili wyłuskać ten orzeszek z łupinki czasu zostawiając przynajmniej słów kilka, bo ja krótkimi zdaniami się nie posługuję ;)




A teraz do sedna! Bo przecież czekacie, bo ja sama już Waszej radości doczekać się też nie mogę... Ci, co pamiętali, że to dziś już się pewnie niecierpliwią. Ci, którzy zapomnieli - będą mieli niespodziankę. A Ci, których wybrał LOS może uznają tę datę 10.10.2012 za ważną, ważniejszą, albo po prostu podskoczą z radości, lub co tam maja w zwyczaju, kiedy się radują! A piszę "CI" tak, tak... To oczywiste, że przy tylu zapisanych serce mi się kroiło, że wylosuję tylko jedną jedyną perełkę, więc postanowiłam nie kroić serca nadto wyrzutami sumienia i dwa razy wyciągnęłam LOS z tej miseczki, a kogo LOS sobie wybrał, no to już sami zobaczcie!



GRATULUJĘ!!! -Kasiu  &  Julitto 
czekam na maile - w zakładce na górze KONTAKT - serce, albo portret :)

Jeszcze Was na chwilkę zatrzymam... Wśród osób zapisanych na moje CANDY były osoby, dla których ta data jest ważna. Z okazji ich rocznic, wigilii imienin, i innych dobrych w życiu zdarzeń przekazuję IM najcieplejsze życzenia. Jedna z tych osób (a dokładnie córeczka jednej z blogowych MAM) dziś obchodzi swoje 4 urodziny... HANIA. Kochani, Hania urodziła się dokładnie 4 lata temu z dziecięcym porażeniem mózgowym, mam nadzieję, że jej Mama wybaczy mi, że piszę to bez porozumienia z nią, ale ja przygotowałam dla Hanki taki prezent urodzinowy, takie dodatkowe również dla Was "CANDY". Możecie wylicytować na tej AUKCJI koszulkę z portretem. Aukcja trwa 10 dni, kończy się 20.10.2012 - wygrana/wylicytowana kwota zostanie przeze mnie przekazana na ręce Mamy HANI - na jej rehabilitację. Zajrzyjcie proszę na bloga Mamy Hani www.szufladamarzeny.blogspot.com




Czekam na Wasze serduszka.
Jeśli ktoś chce umieścić u siebie na blogu banerek z linkiem aukcji - to będzie mi bardzo, bardzo miło :)

tu adres banerka: 
http://4.bp.blogspot.com/-T7QD5K-7ZSE/UHWoTT4_BXI/AAAAAAAABq0/OtqWUfZxPmc/s320/licytacja.jpg
tu adres aukcji: 
http://allegro.pl/show_item.php?item=2706086796

Do przeczytania niebawem
Serdeczności
☼ Maryś

p.s. dziękuję Wam za tyle słów wzruszeń w komentarzach pod ostatnim postem, za tyle bliskości... Nie mogłam tego czytać "na raz", ani odpisywać spokojnie, bo jak, kiedy każdemu słowu trzeba było poprzyglądać się z bliska, ująć, objąć i tulić. O tak, tuliłam Wasze słowa i za wszystko jeszcze raz dziękuję!


Żółty jesienny list

$
0
0
















Zapisane pismem słowa…




Byłam kiedyś Zembową Wróżką. Dostawałam (poza mleczakami) najpiękniejsze listy. Są wspomnieniem dni, chwil, marzeń i rozrysowanych na kartkach emocji Jego dzieciństwa. Wróżką być - było przyjemnie, ale gdyby nie te listy… Pewnie część z tych wspomnień sprała by się czasem, zatarła codziennością i zniknęła w niepamięci. Kiedy sięgam po te dziecięce słowa, spisane i rozrysowane pragnienia, małe opowieści – wspomnienia ożywają. Mam takich szufladek z rozmaitymi pamiątkami sporo. Mam też zapisane słowami prawdziwe listy, widokówki, ważne skrawki papieru. Ale mam też jedno pudełko, a nawet kilka pudełek najważniejszych. Są w nich słowa jedyne, specjalne, wyjątkowe i drżące. Słowa od osoby, której zapachu, dobrotliwego spojrzenia i dotyku drżącej, ciepłej dłoni już nigdy nie zaznam. I gdyby nie te słowa, a po części i te fotografie, i nie te zebrane w szkatułce małe pamiątki – byłabym uboższa. Te ważne „przedmioty” są jak drzwi do zaczarowanego ogrodu, jak najpiękniej kuta furtka, jak najważniejszy klucz… Jak to dobrze, że Ona pisała do mnie te listy. Te notesiki z literkami, po których kształcie można odczytać Jej emocje. Te dedykacje gdzieniegdzie i luźne kartki, te przepisy na najlepsze na świecie faworki, te myśli ze znaczeniem, te dobre i te czasem w emocjach srogie… Jak to dobrze, myślę sobie. Jak dobrze...
Oj przecież i ja czasem piszę (do siebie raczej niż z dedykacją). Mimo, że często towarzyszy mi ta myśl, by dnić dni jakby były tymi ostatnimi, by cieszyć się chwilą i zadbać o wszystko - to nie udaje mi się zakończyć dnia, tak spokojnie. Wciąż nowe plany jakieś, rozpoczęte w myślach, w szkicach, w projektach, nowe historie. Nie dokończone pomysły, zamysły i udoskonalenia. Każdy kolejny dzień kończę ze świadomością, że ranek następnego zacznę dokończeniem, bądź rozpoczęciem czegoś ważnego. Zakończeniem projektu, czy np. pomalowaniem kolejnej szafki, przywierceniem jakiejś gałki, którą właśnie zdobyłam, czy uszyciem tych spódnic, płaszcza i tych narzutek, których projekty na kartkach i w głowie (bywa) czekają latami…

I znów ta myśl o tym jak TRUDNO jest nam się godzić z odchodzeniem na zawsze, wiara pewnie bardzo pomaga, ale nie każdy dojrzewa w życiu do zgody na to pożegnanie. Ja wciąż jeszcze dojrzewam... Każdy z nas ma w sobie TĘ świadomość. To jedna z "niezgód", której nie umiemy w sobie oswoić. Jest jak zły sen, jak zmierzch odległa i lękliwa. Oddalamy ją od siebie, albo zagłuszamy w sobie. Ci którzy musieli pogodzić się z największą stratą w życiu wiedzą doskonale, że niektórych ran nie wyleczy nawet czas. Ci, których to jeszcze nie spotkało mogą sobie to wyobrazić. To, że przychodzą takie dni, czasem czyjeś spojrzenia, jakaś piosenka, zapach, smak – a wspomnienia się budzą. Nieraz dotkliwie i takie, że drze serce od środka, albo takie jakby solą sypać niezagojoną ranę, a oczy bywa nie chcą być mokre, a innym razem takie, że pod powiekami pada Ci nieskończony deszcz… I wtedy musisz się zatrzymać, musisz pomyśleć…

Wiem, zostaną po mnie jakieś rzeczy, ale najbardziej zostaną wspomnienia. Wierzę, że żyjemy tak długo jak pozostajemy w czyjejś myśli…



I pomyślałam sobie - a ta myśl kiełkowała od dawna, aż zakwitła, podlewały ją "listy do dzieci" innych matek, o których czytałam też tu - że jeden z tych moich kochanych notesów, zacznę zapisywać listami do syna. Słowami, które wydają mi się ważne, albo codziennymi wrażeniami z rozmaitych „dupereli”, czymś śmiesznym, czymś refleksyjnym, czymś smutnym, czymś ważnym. Bez planu, bez pompy, tak po prostu… Na przekór czasom, elektronicznym listom, na przekór skrótowym piktogramowym i zdawkowym relacjom dnień, ja sobie postanowiłam, że tej jesieni zacznę pisać jeden długi, niewysłany list…
Żółty, jesienny…


p.s. bardzo, bardzo, baaardzo dziękuję Wam za tak udany, wspólny urodzinowy prezent dla Haneczki
i gratuluję Szczęściarze, której wyczaruję najbardziej zaczarowany PORTRET z tej okazji :)

Serdeczności
Maryś

edit - zapomniałam o piosence...



codzienność

$
0
0
zielona,niebieska...


Nasz dom wciąż jeszcze "po przeprowadzce", chwilami tracę zapał i siłę, by w lepsze dni znów ją wyłuskać, a tu końca nie widać! Bo ledwo pomalowałam i dokończyłam dwie szafki, jedną półkę, ustawiłam stół z krzesłami (który malowałam już dawno, dawno temu). Malowałam? Hmm, no tak nie do końca. Wykonany jest techniką "dekupażu" w połączeniu z preparatem do spękań, ale o stole, a nawet stołach to innym razem. Dziś kontynuacja z dużym poślizgiem "jesieni w kolorach tęczy", a w tę fotograficzną opowieść wplotę i ceramikę, i durnostojki, i fragmenty ozdobne - własnoręcznie wykonane, oraz troszkę odgrzebanych pasji z tradycjami :)


    
ZIELONY - Ceramika…

To pasja jeszcze nie rozbudzona. W moim zamiłowaniu do nietuzinkowych skorup mieszka pragnienie posiadania własnego pieca (i umiejętności) abym mogła własne talerze i własne kubki, miski, czy patery tworzyć, malować pod szkliwem, kształtować i dekorować! O tak, to jest marzenie zawiązane w woreczek i odstawione na półkę „potem”, albo  „kiedyś”. Choć już dziś wiem, że los pozwoli mi je zrealizować! Tym czasem z miłości do skorup i kolorów swoją „wyprawkę” zaczęłam kolekcjonować jeszcze w szkole średniej. Razem z książkami zbierałam na pchlich targach, albo przecenach w sklepach gospodarstwa domowego różne cuda. Wiele z nich nie przetrwało czasów, tłukło się. Nie wracało z podróży, albo spadało z hukiem zamieniając się w drobny mak na podłodze, na zdrowie… Zawsze uważałam, że jeden potłuczony talerz robi mi po prostu miejsce na nowy wymarzony. A tych wymarzonych, urokliwych i wypatrzonych wciąż na horyzoncie dostatek ;) Dlatego w mojej kuchni jest tak wiele skorup, że pokazać ich wszystkich na raz nie dam rady, ale ponieważ przeoczyłam w "jesieni w kolorach tęczy" 3 kolory (zielony, niebieski i granatowy), to odkrywam przed Wami rąbek mojej codzienności w tych właśnie kolorach :)
Mój jadalny zestaw talerzydziś składa się 4 pięknych zielonych liści, dwóch ogromnych ceramicznych mis kanaryjskich (zielonej i niebieskiej), oraz całego zestawu kwadratowych miseczek i talerzy od Pana Magusiaka. Dodatkiem jest „patera” liść z lekutkiego egzotycznego drewna (wyszperana na aukcji), ręcznie malowana, w kształcie liścia „bananowca”, na niej w oczekiwaniu przed zjedzeniem wylegują się najczęściej jabłka...



W tej kuchni, nie zabrakłoękitów - świeczniki ze szklanymi niebieskimi kulkami, na dniach zdobyty, ręcznie malowany w drzewo z kwiatami talerz (turecki) i fragment półki kuchennej z niebieskimi gałkami na których wiszą kubki "Amelie"
 

 
NIEBIESKI - koraliki, buty, durnostojki i dzierganie...

Walentyna - jeszcze nastoletnią - uczyła mnie tych cudów. Przez wiele lat i druty, i szydełka odłożone do szufladki czekały na przebudzenie. Jakiś czas temu doczekały się - pierwsze druty. Mam na swoim koncie, a panowie na grzbietach trochę swetrów (jeden z panów ma nawet skarpety!). O tak, druty nie są mi obce. Ba, powiedziałam nawet, że są mi bardzo bliskie. Jedną z największych w życiu frajd mam z tego, co wykonam sama. Może to pokłosie dzieciństwa w dumnym czasie PRL’u, a może takie wyssane z mlekiem Matki zamiłowanie do rękodzieła… Tak więc nawet najpiękniejszy sweter nie ucieszy mnie tak, jak ten, który nawet krzywo, ale sobie SAMA wydziergam :) Od dawna wodziła mnie na pokuszenie moc szydełka. Postanowiłam przestać się tak biernie wszystkim zachwycać. Nakupiłam jak głupia włóczek i dziergam z „babcinych kwadracików” OGROMNY pled. Z pomocą dobrych blogowych dusz, które zasypałam pytaniami, z pomocą innych, które swoje "krok po kroku" umieszczały wirtualnie - chwyciłam za szydło i ja. A wszystko, by bielony, niebieszczony ten nasz chwilowy domek, nabierał jeszcze więcej rumieńców w odcieniu wiejskiej chatki, którą niby nie jest, ale ja mu uparcie tę wiejską duszę nadaję, z mocą już nie tylko pędzli, malowania, szlifowania, cięcia i dekorowania, ale teraz z mocą małego szydełka nr 3 i cudownej włóczki YarnArt (którą kupuję u Pani Moniki)

Niebieskie są "koraliki", półszlachetne kamienie - z nich powstanie naszyjnik...
Ulubione buty moje też są niebieskie rzecz jasna ;)

Niebieski jest pas na przelotki do białej zasłony w pokoju, w którym stoją szafki (z tym samym wzorem szablonu)   

GRANATOWY - kolorowe szkło

I szkła w tych moich durnostojkach nie brakuje... Oj zbieram ja po świecie to niebieskie, a  patera w kształcie łabędzia jest jednym ze starszych wyszperanych na aukcji cudów... Pięknie mieści w sobie mandarynki, ale już chyba wszystkie zjedzone ;)


Piszę ja o tych moich kolorach jesienią, a przecież towarzyszą mi one cały rok! Oj dużo mam jeszcze do pokazania (tych niespodzianek od listonosza, co proszą o ładna sesję ♥), ale i tak zrobiłam z tych liter i zdjęć niezłą mozaikę :)
Piszę, a dzwonek do drzwi mnie uświadamia, jak tradycja ustępuje dziś nowoczesności "cukierek, albo psikus" - słyszę. "Psikus" - odpowiadam. Nie mam cukierków, dziś moimi pasjami składam swoje małe podziękowania i wspominam te kobiety, które mi je przekazały, a których nie ma już w moim życiu Wiesławę, Walentynę i Stefanię [*]

☼ Maryś




smak życia

$
0
0
Miałam napisać o fioletach (ale to w minionym tygodniu)...
Fioletach na koralach "smak życia" - tak zatytułowała je Beatka.
Malowałam dla niej, bo to ona (tak bliska memu sercu) - ten fiolet ukochała i z nią ten kolor kojarzy mi się najbardziej. Za nią tęsknię, bo widujemy się rzadko przez te moje przeprowadzki. Już nie łapie za klamkę o każdej niemal porze, już tylko słuchawka telefonu nas wspiera, kiedy potrzeba serca dyktuje prośbę "usłysz mnie".
Miałam pisać też o innych koralach. Tych, które uplotłam sobie jako naszyjnik, do sukienki. O sukience też pisać miałam, co to jesienna i jedyna fioletowa w mojej szafie na drążku wisi. Miałam ją nawet sfotografować, i korale też i naszyjnik - a kiedy?



Innym razem, dobrze?
O stołach też, które już w aparacie czekają na magiczną chwilę przeniesienia na dysk, o szafkach, które uśmiechają się do mnie codziennie i mówią "nie szkodzi, że słońca jak czasu - na lekarstwo - zrób nam zdjęcie prosimy" i uparcie skrzypią szufladkami :)
Dziś ostatnim kolorem jesieni będzie wyszperana akwarela, którą byłam kiedyś namalowałam. Miała być (jak wszystko dziś) ilustracją do opowiadania, ale tego nie napisałam. Miała być częścią książki, ale plany kurz przykrył i wody rzekę życia odwróciły.

To dziś będzie, i akwarelą, i drewnianymi koralami malowanymi, i szklanymi koralikami zaplątanymi w pajęczynę srebrnego drutu i tymi wyzbieranymi, nanizanymi, na cześć urodzin Gretty - wszystko ręcznie, wszystko na fioletowo, wszystko kiedyś... Znalezione gdzieś w przepastnych zakamarkach komputera - dziś dla Was i do łaskotania moich wspomnień.

Miała na imię Agata...


A takie powstały fioletowe korale...



I fioletowa też była sukienka...



O niej pisałam  TU - "NATALKA"

Tym czasem zmykam tworzyć nowe wspomnienia, te utkane z teraźniejszości :)

do przeczytania niebawem

☼ Maryś





"trzeba marzyć"

$
0
0
         Żeby coś się zdarzyło
         Żeby mogło się zdarzyć
         I zjawiła się miłość
         Trzeba marzyć
         Zamiast dmuchać na zimne
         Na gorącym się sparzyć
         Z deszczu pobiec pod rynnę
         Trzeba marzyć
         Gdy spadają jak liście
         Kartki dat z kalendarzy
         Kiedy szaro i mgliście
         Trzeba marzyć
         W chłodnej, pustej godzinie
         Na swój los się odważyć
         Nim twe szczęście cię minie
         Trzeba marzyć
         W rytmie wietrznej tęsknoty
         Wraca fala do plaży
         Ty pamiętaj wciąż o tym
         Trzeba marzyć
         Żeby coś się zdarzyło
         Żeby mogło się zdarzyć
         I zjawiła się miłość
         Trzeba marzyć

             Jonasz Kofta



"to jest zupełnie inaczej, kiedy wstajesz rano z obcasem i głośno się uśmiechasz w twarz światu, wołając: zaspałam, głupku!"



Tak się czuję. Zaspana. Listopad to czas dla mnie permanentnego zaspania, i dosłownie i w przenośni - dlatego dziś jest znów krótko, wierszem, nie moim (ale tym ukochanym i Pana Jonasza).

I zmykam, i mniej mnie w listopadzie wszędzie... Za to lubi mnie maszyna, papier, komputerowe kredki! To może grudzień będzie wszystkim nam łaskawszy... A, no i nie zapominajcie o tych słowach - to takie ode mnie życzenia.A na pochmurne listopadowe niebo nakładajcie w wyobraźni cumulusy z czego się da :)



☼ Maryś


 p.s. witam i pozdrawiam nowych obserwatorów, ostatnio zauważyłam, że moje komentarze na Waszych blogach "znikają" - nie wiem czemu..





nie śpię

$
0
0
Listopadowe skrawki z życia, zaczepiają jeszcze październik i kilka zrealizowanych wówczas pomysłów, które już poszły w świat. Nowe znalazły domy. Każdą wolną chwilą listopadową, uparcie i niestrudzenie dziergam nasz pled - żeby zakrył łóżko musi mieć około 600 "babcinych kwadratów" - ma już około 200. Od początku zakładałam, że przywitam z nim wiosnę i liczę na sukces. Wpadłam na pomysł, żeby dziergać smażąc naleśniki (!) Tak, do słoika wkładam kłębek z włóczką i czekając, aż się kolejny wysmaży (naleśnik) dziergam. Panowie tu bardzo lubią naleśniki - szczególnie z powidłami "czeko-śliwkowymi", których upojny smak zawdzięczam Jo.
Jak widzicie nie tracę czasu. Mam sporo do pokazania rzeczy nowych, ale zanim dotrą do nowych domów, to sami rozumiecie... Suwak na usta :)


A już zupełnie na poważnie. W oddzielnym garnku gotuje się już prawie oszlifowany projekt, i to on tak naprawdę zabiera czasu najwięcej. Gotuje się od tak dawna, że sięganie pamięcią zajmuje mi lata świetlne wspomnień, chwilami ta niecierpliwsza część mojej natury już kipi! Achhh - wzdycham sobie i dalej dziergam w wyobraźni, na monitorze, na niezliczonych karteluszkach zapisuję i składam w całość jedną z ważniejszych układanek mojej codzienności. Moje wymarzenie. Ubieram je w sukienkę krojoną na miarę, spinam szpilkami, rozcinam tu i ówdzie, skracam, dopasowuję... Tak mi się codzienność dni.
W tej codzienności potykam się od jakiegoś czasu o dwa obrazy, których jeszcze byłam nie pokazywałam.
Stały się własnością mojego syna, choć jeden z nich miał być prezentem dla Beatki. Mój syn ma bowiem taki zwyczaj, że jak mu się spodoba coś co namaluję - rezerwuje :)
Obrazy - to dyptyk nazwany roboczo "portret podwójny" tak więc oba stanowią pewną nierozerwalną całość, aczkolwiek jeden z nich jest tym Kapsla ulubieńszym. I chyba nie muszę wskazywać palcem, który :)
To co, czas na prezentację? Moją fascynację szlagmetalem, zwanym roboczo płatkami złota już znacie - pokazywałam kiedyś DIY z płatków złota


O mojej wizycie na Giełdzie minerałów i biżuterii napiszę niebawem, a ponieważ DMUCHAWIEC, jest z tym "spotkaniem" bardzo związany, to niech ten - wypatrzony przez Dorcię "ostatni mleczyk w tym sezonie"  - będzie tą małą zapowiedzią. Więcej nie zdradzę, choć już sama nie mogę doczekać się, kiedy Wam o tym napiszę!



Chwilkę temu odpowiedziałam MagOOmamie na wyróżnienie, za które z całego serducha dziękuję i pomyślałam, że może macie ochotę zajrzeć tam do cudownego świata jej zabawek?... Warto!
Pomyślałam (też), że może macie ochotę przeczytać moje spontaniczne odpowiedzi na urocze pytania ;)

1. Twórczość i sztuka to dla mnie ...Pasja i sposób na życie
2. Gdy byłam mała ... chciałam być piosenkarką ;)
3. Z natury jestem... błaznem
4. Moje ulubione miejsce to ... wanna wypełniona pianką, aromatycznymi specjałami i ciepłą do znudzenia wodą
5. Jestem zafascynowana... TOBĄ
6. Drewno, szkło czy metal? drewno
7. Drażni mnie.... ostatnio pogłębiająca się we mnie skleroza...
8. Śpioch czy ranny ptaszek? to drugie z natury, jasienią niestety śpioch wygrywa
9. Kawa czarna czy biała? biała
10. Kiedy patrze w lustro... pokazuję sobie język
11.Boso po trawie czy w kaloszach po kałuży? boso w kałuży - to jest moje najulubieńsze kałużowanie ;) 

Jestem pewna, że ta skleroza (o której wspominam) ukryła przede mną sporą garść Waszych pytań. Zatem śmiało, jak są jakieś pytania - to postaram się odpowiedziec w komentarzach :)
Tymczasem zmykam pakować kolejne paczyszki, niech niesie je dobry wiatr do tych, co czekają ♥

Serdeczności

☼ Maryś




podano do stołu

$
0
0

"A mogło przecież być i tak
że budziłbym się sam
Czując się jak zbędny fant
Wśród czterech pustych ścian


A mogło przecież być i tak
Powodów było dość
By nasz misternie tkany plan
Dziś jeszcze znaczył coś


Lecz plan ten gdzieś poza nami
Starannie był wybrany
Złośliwych ker tłum omamił
I dał nas sobie samym


A mogło przecież być i tak
że od nadmiaru win
Przegapiłbym ten jeden znak
Rozminął bym się z nim"

Wojtek Waglewski
z płyty "Waglewski gra - żonie"





Tak lubię tę piosenkę, tę płytę, tę prostotę i miłość która z niej kipi każdym dźwiękiem, każdym wersem treści, każdym zatrzymanym oddechem, westchnieniem. Taka jest półsenna, przedświateczna, pojesienna i domowa.
A w moim domu, w tej zagonionej rzeczywistości oj długo szukałam foremek na babeczek według przepisu DIDRE - to właśnie ich brak, tych ODPOWIEDNICH powstrzymywał mnie przed debiutem ich pieczenia.
I oto wczoraj św. Mikołaj był tak miły, że wraz z niespodziewanymi niespodziankami (im poświęcę odrębny czas) obdarował mnie sercowymi filiżankami.

Podobały mi się rozmaite ramekiny, zastanawiałam się też nad foremkami DUKI, nawet przez chwilę byłam skłonna skusić się na takie pastelowe silikonowe (nie...) Tak, byłam skłonna, ale szukałam, myślałam, myślałam i szukałam. Skoro ceramika do szklenia musi być wypiekana w temperaturach ponad tysiąca stopni, to przecież oszkliwionej filiżance nie zaszkodzi 160 stopni z piekarnika, prawda? Nie zaszkodziło! A podanie tych babeczek w filiżankach, na talerzykach w kształcie serca, które spięte w kompozycję z góry przypominały kształtem tę koniczynę, co przynosi szczęście... No i smakowały ponoć (Didre dziękuję ♥)
Ja nie oceniam tego, co piekę - tym bardziej kiedy zamiast śmietany zastosowałam jogurt grecki... Bo robiąc zakupy z kartką, na której były wydrukowane wszystkie składniki, oczywiście wśród tylu wyrazów nie dostrzegłam tej "śmietany" i co? Kiedy już czekolady z masłem roztopione,z kakao wymieszane chłodziły swe smaki, ja próżno szukałam po półkach lodówki śmietany, której nie kupiłam - był tylko ten jogurt - a, zaryzykowałam. Cała ja, jak czegoś nie zapomnę to dopowiem, zmienię, zastąpię, ale wyszło. Wyszło. Oczywiście niedoskonały kształt wyrośniętych form zakryłam sprytnie posypką z cukru pudru, a co tam :)

Czy wiecie, że maleńkie filiżanki znakomicie spełniają rolę foremki na babeczki?



w sesji wystąpili:

"malowany" preparatem do spękań i papierem do dekupażu - stół (który obiecałam pokazać)
przesiewacz Rosi Blue - z kolekcji Green Gate
filiżanki w kształcie serca 
elf Marysieńka - Aniołkowej Anny 
ceramikaękitna w motyw gałązek - prezent od tajemniczego Anioła
mieszadełka, które niespodziewanie trafiły do mnie w paczce zza wielkich wód
świeca, której zapach i blask towarzyszy mi w każdym kącie domu (bo jak idę z pokoju do kuchni to zabieram ją ze sobą) 
oraz Sójka, która nie chciała za morze i szukała szczęścia na naszym płocie


Serdeczności
☼ Maryś




chłopiec z plasteliny

$
0
0
Apetyt na święta.

Cisza i spokój przy stole.
Nigdy nic nie jest do końca tak, jak zaplanowałam, a zawsze JEST. Magia tego grudniowego czasu. Wyczekiwanie na chwile, kiedy siadasz przy stole, jeszcze na patelni skwierczy ryba, albo rzucam pod nosem jakieś "psie kości", bo ta ryba nigdy nie wyszła tak jak chciałam. Nigdy, ale na zdrowie.
Za to pierogi są pierwsza klasa, i  te ruskie i z kapustą z grzybami - bo moi Mili Panowie mają BARDZO różne upodobania, o tak! Gdybym chciała za jednym obiadem trafić w gust kulinarny każdego domownika, to obiadów codziennie gotować musiałabym 5 ;)
Ale co ja plotę! Ze zmęczenia ciut, z przepracowania, ciut z wrażenia, że nieubłaganie czas ucieka, że tyle rzeczy już zrobiłam, wysłałam, pokończyłam, a TYLE jeszcze przede mną. Koniec roku jest też podsumowaniem spraw.



Lubię, jak te zaplanowane są zakończone, lub doprowadzone do takiej formy, by urok ich niezrealizowania nie uwierał zbytnio. Lubię, kiedy udaje mi się to, co zaplanowałam, ale lubię też niespodzianki życia. I te trudne życia niespodzianki unoszę z pokorą. Staram się pamiętać, że jeśli dziś w trudach nie dostrzegam sensu, to czas pokaże - i zazwyczaj tak jest. Zazwyczaj pokazuje. Nauczyłam się też myśleć zgodnie z "SEKRETEM" - na tej prostej prawdzie Amerykanie zbudowali jeden ze swoich bestselerów - a prawda ta polega na... POZYTYWNYM MYŚLENIU.
I skłamałabym pisząc "Coś w tym jest" - bo wierzę w tę prawdę absolutnie. Naszym nastawieniem budujemy rzeczywistość. Im bardziej wątpimy w sens, w cel, w realizację jakiegoś planu - tym prędzej się nie powiedzie. Im mocniej i bez wahania w niego wierzymy - tym szybciej jawi się nasz cel, marzenie przekuwa się w rzeczywistość. Tym pozytywnym myśleniem jesteśmy w stanie odmienić nasze życie.

Zrealizowałam swoje marzenie…

Kiedy broniłam swoją pierwszą „dyplomową pracę” i nie było to na studiach, zostałam zaskoczona pytaniem:
„Co chciałabyś robić w przyszłości?” – zadała je moja Wychowawczyni, członek komisji egzaminacyjnej, zupełna powaga, spory stres, no wiadomo „obrona pierwszego dyplomu”… A ja? Zdezorientowana, przygotowana na pytania z zakresu historii sztuki, sztuki, projektowania, no tysiąc w głowie myśli, ale wszystkie wokół tematów, do których byłam przygotowana. A tu TAKIE pytanie?! Odpowiedziałam. I dziś, i wtedy ta odpowiedź wydawała mi się jedyna, prawdziwa. Odpowiedziałam: Chciałabym „robić” bajki dla dzieci.
Spojrzałam na ich twarze, na niektórych pojawił się uśmiech taki, jakby bajka była „mniejsza”, nieważna, po co? Pod tymi spojrzeniami u jednych kryło się zaskoczenie: Czemu, no czemu zdolna dziewczyna i jakieś bajki?! Inne spojrzenia wiedziały już lepiej: Ot młoda, co ona tam wie o świecie, o życiu, o sztuce. I tylko w jednym spojrzeniu zapaliły się Gwiazdki. Wiecie jakie… Takie gwiazdki radości. To były oczy Pani Lilianny, która zadała mi pytanie.
Nigdy nie zapomniałam, ani tego spojrzenia, ani tego pytania, ani tej odpowiedzi.

Długa to była droga, o niej opowiem innym razem, bo na pisanie dziś tyle czasu nie mam. W trakcie tej drogi życia, realizowania marzeń i pasji (a było ich sporo) spotkałam pewnego reżysera. Znał moje rysunki, mówił, że lubi. Wiedział? Nie, nie wiedział, ale chyba czuł.
Przyszedł kiedyś do mnie i mówił. Nie, nie mówił właśnie… Włączył płytę z muzyką, dał do przeczytania scenariusz, a potem zapytał, czy chcę, bo przecież czasu mamy mało, pieniędzy jeszcze mniej, i praca to bardziej dla satysfakcji. Zgodziłam się? Ba, byłam zaszczycona, że zaproponował mi stworzenie pod jego reżyserskim okiem animowanej „bajki” teledysku. Niezwykle zdolny to reżyser – Krzysztof Pawłowski. Niezwykła też była to dla mnie przygoda. Miałam przyjemność stworzyć wszystkie postaci wg jego scenariusza. Namalować tła, całą plastyczną opowieść. Miałam przyjemność nie dosypiać trzy miesiące, animować ile sił. Z pomocą nieocenionej Wandy i Marysi poradziłam sobie z wyanimowaniem wszystkich (53 chyba scen). Przy udziale jednego z najzdolniejszych montażystów Jarka Barzana, złożyliśmy całość naszej bajki w kilkuminutowy film, korzystając z dziesięciu minut animowanej za pomocą akwareli i komputerowych czarów opowieści. Ciekawe, żeby ludzkie oko zobaczyło jedną sekundę ruchomego filmu, ekran (w tym przypadku telewizora) musi wyświetlić 25 klatek obrazu. Tu, żeby zamknąć obraz ruchomy w onirycznym efekcie stosowałam kilka zabiegów, które ułatwiły mi pracę. Ten obraz zmienia się płynnie, różnice pomiędzy poszczególnymi kadrami są nieznaczne, jeśli chcesz zachować delikatność, jeśli chcesz by obraz był dynamiczny - różnice w kadrach są większe. Możecie sobie wyobrazić ilość rysunków? Do dziś w jednym z kartonowych pudełek przeprowadzają się z nami segregatory wypełnione oryginalnymi rysunkami. Wszystko w zasadzie zostało namalowane ręcznie, akwarelą, podrysowane kredkami i ołówkiem, rozmazane tuszem. Nawet kaszeta. Co to jest ta kaszeta? To taka ramka, która tworzy obraz panoramiczny z prawie "kwadratowego prostokąta" kadru telewizyjnego. Bardzo tę kaszetę polubiliśmy :)
Owszem, animowałam wcześniej. Lubiłam poruszać obrazy. Powodem tego lubienia był mój syn, którego bawiło, że myszka, którą mu narysowałam marszy nosek i ucieka do dziury – to On był największą inspiracją mojej pracy. Myślę, też, że dzięki jego dziecięcemu entuzjazmowi, ja swojego nie straciłam. Dziś mówię o tym projekcie „moje dziecko”. Jest to jedno z tych najukochańszych moich plastycznych dzieci. Poświęciłam mu nie tylko dużo pracy tej rysunkowej - czasochłonnej, ale tej poruszonej wyobraźni przede wszystkim i tych emocji ile umiałam wpakowałam
i serca.

53 kadry wyszperane w zakamarkach starych płyt. Niezliczona ilość moich wzruszeń dla Was...


A to są takie moje przedświąteczne życzenia dla Was :)

Jeśli coś sobie zaplanujecie, w coś wierzycie, czegoś chcecie - po prostu wierzcie w to bez wątpienia, bez wahania, bez niepewności. Każda iskierka na TAK podnieca ogień, na którym rozpali się Wasz cel. Życzę Wam żaru, niech Was poparzą marzenia, bez wątpliwości... 


Jak wszystkie bajki, ta też kończy się dobrze
Zapraszam Was w kadry ruchomego obrazu

Powstał jakieś 12 lat temu, jest bardzo bliski memu
Lenny Valentino w utworze "Chłopiec z plasteliny"




Dziękuję za szczodrych św. Mikołajów, co rozpychają moje drzwi na oścież, męczą biednego Pana Listonosza w śniegu i na rowerze, aparat się rozgrzewa, czasu wciąż mało...
Ale będę jeszcze przed świętami

Serdeczności
☼ Maryś



Iluminacja

$
0
0


Bardzo długo spałam. 


Trochę wyjechaliśmy. Wróciliśmy, a ja wciąż spałam. Odsypiałam przepracowaną końcówkę roku, a w tych snach myślałam o Was, o tym mijającym roku, o tym co mi dał. O tym, co przeżyłam, czego się nauczyłam, w co uwierzyłam bardziej niż dotychczas. Myślałam w snach, w półsnach i po przebudzeniu. Układałam słowa w zdania. W myślach je kolorowałam i… Zasypiałam. Nieskończoność snu dała mi dużą dawkę siły. Wiem, że za chwilkę znów będzie mi potrzebna do realizowania kolejnych marzeń. Kolejnych pomysłów, nowych planów, których ustawiła się kolejka i przestępuje niedoczekanie z nogi na nogę wprowadzając mnie w wir emocji. Takich emocji jak oczekiwanie na ważne w życiu chwile.



I zastanawiałam się, co napisać. Zastanawiałam się lepiąc pierogi w Wigilijne południe. Zastanawiałam się w trakcie tej kolacji. Zastanawiałam się kiedy jechaliśmy na wieś i kiedy wracaliśmy. Kiedy szyłam worki na prezenty i kiedy odbierałam z rąk listonosza wielkie dowody Waszej obecności w moim życiu i te kartki, w których pisałyście przepiękne życzenia i te do których serc dołączyłyście opłatek, i te nie kartki, świece, upominki. Każdy ten ułamek moich myśli był blisko Was i generował energię. Ja bardzo wierzę w tę energię. W te dobre myśli, w te ich sprawcze działanie. Pierwszym podsumowaniem mojego 2012 roku było niezwykłe źródło dobrej energii jaką dał mi w prezencie los, kiedy w Blogerze napisałam „omalowaniu” przed kropką za którą stało: blogspot.com
Nawet w snach nie mogłabym sobie wyobrazić ile siły, ile emocji, ile serdeczności i radości, ile słodkich łez wzruszenia podaruje mi los przez ten zlepek liter. I zanim cokolwiek – to po prostu z serca chciałam Wam wszystkim za ten rok podziękować.  

A jak już poczujecie moje podziękowanie, to chciałam Wam jeszcze raz podziękować, i jeszcze raz i tak ze sto razy jeszcze…


A jak już złapię oddech między kolejnym dziękuję, a DZIĘKUJĘ – to podaruję Wam trzy moje symbole:



  • nożyczki – żeby pomagały Wam odcinać się od złych zdarzeń
  • świeczkę – by zapalona nad przeszłością dawała Wam światło na przyszłość
  • i Anioła – żeby dbał o Wasze dobro, zdrowie i otaczał Was MIŁOŚCIĄ

Pomyślności
☼ Maryś


p.s. nożyczki retro Scandi Loft,świeca prezent od Anioła - Bath & Body Works, anioł - osobisty z fragmentem wiersza Leśmiana



koszulka z SERCEM

$
0
0



 Podziwiam tego faceta w czerwonej oprawie okularów i kanarkowej koszuli. I te kawałki dźwięków ze słów jakie wypowiada z emocją, i ten zapał, energię do organizacji i ten POMYSŁ. Gra na czele swojej orkiestry już 21 lat – to spory kawałek życia. Co roku udaje mu się z dźwiękiem tych roześmianych zastępów muzykantów rozgrzać wiele serc. Pamiętam tamte styczniowe, zimne dni, kiedy obklejona serduszkami wracam do domu. Patrzę na torbę, na płaszcz i myślę sobie, ile Tyś dobrego zrobił dla tych dzieciaków… Lubię się wzruszać. Umiem się wzruszać. Chcę się wzruszać. Kiedy wrzucam monetę do puszki i dostaję naklejkę - czuję jak rosnę, jak frunę. Bywały takie pierwsze niedziele stycznia przez te 21 lat, kiedy nie musiałam wychodzić z domu – po co? Wychodziłam, żeby spotkać „puszkę”, żeby wrócić do domu z naklejką, żeby „zagrać” swojej radości dźwięki w tej orkiestrze. Śmiało mi się wszystko w środku, jak oglądałam te relacje ze sztabów, jak widziałam te emocje bez granic. Dźwięk Pospieszalskiej trąbki z hymnu orkiestry budzi we mnie wszystko, co określa wartość życia. Wartość w moim wymiarze. Bo chociaż umiem narzekać, umiem źlić się na świat, na okoliczności przyrody, które mi się kamieniami kładą pod nogi – to są TAKIE chwile, TACY ludzie i TAKIE gwiazdy na niebie, w które wierzę.
Są takie wydarzenia, zdarzenia, chwile dla których warto, na które czekam, którym kibicuję. Są już tradycją, bo od kilku lat staram się zapracować na to serduszko aktywniej - wystawić na aukcję WOŚP kawałeczek z mojego świata. Jakiś drobiazg, który może kogoś ucieszy :)



I w tym roku już zgodnie z moją małą tradycją zagrałam.
Na AUKCJI można wylicytować komplet "Mama i JA" do którego dołączam "Małego Księcia" (pisałam o nim TU)
Po zakończeniu licytacji komplet dla mamy i córki zostanie uszyty "na miarę" w dowolnym, ulubionym kolorze. Dziś zaczynamy.
Koniec aukcji 13 stycznia 2013 r.

Pozdrawiam Was serdecznie
Grajmy!

☼ Maryś



3 Madame + RUDA na stemplu w CANDY

$
0
0
No masz… Czas pryska jak zimne ognie. Był i już go nie ma. Rok za nami. Miał być tort i świeczka z szampanem, a ja pod ręką mam tylko kubek zimnej herbaty. Ona jest oczywiście niebieska, ale o tym innym razem. Rok prowadzenia bloga obfitujący w wiele rozmaitych projektów. Zrealizowanych drobnymi krokami marzeń. Niezrealizowanych też! Rok dobrej energii, budowania skrzydeł, zaplatania pajęczyny słów z obrazami. Rok pozytywnych dni, chwil, momentów.
Jak w tej książce, którą pokazała Julia: „A ja czekam…” - szafatosi.pl

Bo ja też jak w tej książce czekam, na narodziny, dobre słowo, na pocałunek i kolejny.
Czekam na noc, na wyzdrowienie, na wyjaśnienie, na wyniki badań, na jutro - zamiast żyć  - czekam.
 



Czekam aż stopnieje śnieg, zazieleni się świat, wstanie dzień, na wakacje, na dom…
Aż się stanie, spełni, już. Nie, nie natychmiast, zaraz, może jutro, może potem, kiedyś… Ale czekam!
Czekamy wciąż na coś. Na te kolejne ważne daty w kalendarzach, na rocznice, na dni ustalone ważne, na święta te i tamte, jak urodziny, i inne…
Tak, ale postanowiłam mniej czekać. Mniej oglądać się za daleko wstecz (dlatego te nożyczki, pamiętacie?).
Nie za daleko patrzeć do przodu. Więcej żyć dniem dzisiejszym, trwającą chwilą. Nie w trój rozkroku pomiędzy tym, co było, jest, co będzie – zawieszona. Bardziej dzisiejsza.

Postanowiłam mniej czekać, a bardziej cieszyć chwilą, tym, że jestem. Tym, że śpię, dnię, śpiewam, tańczę, żyję… Tym, że mogę zatrzymać się przed lustrem i uśmiechnąć do siebie.
Będę się cieszyć tym, że mogę w to lustro spoglądać, że mam oczy do spoglądania, że mam dłonie, które wciąż jeszcze mogą starannie ulepić pierogi, skończyć dziergać pled. Tym, że się obudziłam, że mam dach nad głową. Bez specjalnie dalekich spojrzeń wstecz i powłóczystych spojrzeń w przód zacznę się cieszyć chwilą. Że ONI są, że mówią mi cześć, witaj, dzień dobry, że się uśmiechają, że mogę wyprostować zmarszczki ich zatroskanych myśli, że mam siłę wstać i zapinając płaszcz iść przed siebie. Że płatki śniegu nie roztopią się na rzęsach udając łzy na mrozie. Że zmarznięte dłonie dowodzą czucia mięśni. Że gorąca herbata nie tylko rozgrzewa, ale czyni świadomym ten gest przełykania.

Tak, będę się cieszyć tym, że to kolejny moment życia.

Ale zanim... To Was zapraszam do czekania ;)
Czekania na wyniki losowania w CANDY z okazji tej małej rocznicy. Mam dla Was stemple, które zrealizowałam wspólnie z MONTAŻOWNIĄ. 
MONTAŻOWNIA jest sponsorem tego rozdania. To oni wyczarowali z moich rysunków gumki stempli i postanowiliśmy wspólnie Was obdarować!
Można je odbijać na papierze i na tkaninie (pokazywałam Wam już jak stemplować na tkaninie - TU)


   Taki oto zestaw można wylosować:

  • 3 x Madame 8 cm
  • 3 x Madame 4,5 cm
  • 2 x płytki pleksi - zwane formatkami
  • + RUDA
 
Zapisy do końca 1.02.2013 ogłoszenie wyników 4.02.2013 :)))

 

Trzymam ze sponsorem naszej zabawy Montażowniąkciukiza WAS!


Serdeczności

☼ Maryś

 






Inne stemple Montażowni do kupienia  - TU - polecam!


bez porównania

$
0
0


 Czasem przypatruję się tak z daleka, tym porównaniom, co to je spotykam tu i ówdzie. Tym wątpliwościom zadawanym gdzieś  
w smutku treści. Tym minizazdrosnym słowom, a może niepewnym: „bo Ona to potrafi, a ja nie”, „Ona ma to, tamto i TO jeszcze, i umie, 
i posiać i ugotować, i trójkę dzieci ma - a ja jedno i bałagan w domu, 
w głowie…”, „I krzesła nie umiem tak pomalować, nie umiem, 
no i garnek mi się przypalił, a Ona ma ładne garnki TAKIE z pitupitu (najlepsze!) powłoka – jej to się nie przypala”.
Skąd?!
Każdemu się przypala. A jak jej się nie przypala garnek z ryżem, to w pracy nie wyszło, albo pies zjadł jej buty, albo ma PMS, albo źle spała… To, że nie napisze, że jej się nie przypalają to nic nie znaczy, to, że pokaże na zdjęciu kawałek ładnie ustawionej martwej natury, to nie znaczy, że wszystko jest dookoła idealne, nic nie znaczy… 




Wszyscy jesteśmy nieidealnie IDEALNI.
A skąd to się wszystko wzięło? (pytam…) To porównywanie takie (myślę…) Z domu?
W domu każdy robi swoje (no chyba, że siostra lepiej). I dalej szukam sobie tej odpowiedzi. Przemierzam w myślach długie drogi, a 1 z 10  tych myśli w locie złapię. To może ze szkoły? Z tego wyścigu szczurów po lepsze świadectwo, po czerwony pasek, po średnią pięć-zero, po świetlaną przyszłość, po nagrodę na apelu, po stypendium, po wyróżnienie, po lepszą pracę, po ładniejszą żonę, po bogatszego męża, PO CO?...

Czy lepsi - znaczy szczęśliwsi?
Czy mając obrus z ceraty i obity emaliowany garnek (ten co PRZYPALA) – znaczy gorsi?
Czy robiąc brzydkie, ale smaczne mielone kotlety – jacy?
Czy nosząc sukienkę nie markową,
Czy mając obfite kształty,
Czy stukając obcasami Laboutin jesteśmy lepsi - czy gorsi, ładniejsi - czy brzydsi, mądrzejsi - czy głupsi?

I tak sobie myślę dziś, że ugotowani w gęstym sosie porównań - tracimy czasem siebie. Tracimy swój styl, swoją indywidualność, chcąc się porównać i dorównać, smucąc, że My nie mamy, a Ona tak, że w tym sosie nas nie ma. Nas, Ciebie, mnie, Jej, Jego, nie ma tam każdej z osobna i każdego z osobna. W tym jego stylu, czy z jej niedbale zaplatanymi włosami, i tej - co ma przypalone garnki, i tej - co ma markowe patelnie, albo tamtej, która wcale nie lubi bieli, a żywe drewno, ale skoro pistacjowy w modzie, to czemu nie ;)
Nie zamykamy już oczu, nie marzymy, nie szukamy SIEBIE w tym świecie - tylko za czymś gonimy, za czymś często NIENASZYM, nie o nas, nieswoim tylko tym pożądanym cudzym „obcym”, tym ładniejszym…

A nasze życie uszyte IDEALNIE na miarę, wygodne wtedy gdy się z nim pogodzimy. Bo to nasze wybory, nasze posiadania, nasze sposoby na bycie - są IDEALNIE nieidealne i w tym rzecz, by bez porównywania: siebie w sobie, siebie w życiu, siebie TU i TERAZ zaakceptować.



Wam i sobie (!), kiedy się przyłapię na tym porównywaniu - też tego życzę :)

Do jutra trwają jeszcze zapisy na CANDY

Tymczasem IDEALNIE nieidealna ściskam Was ciepło i zmykam rysować

☼ Maryś



kiedy zasypia słońce ja ciągnę LOS

$
0
0


Lubię to i to, tamto też. O,  a to – jak ja TO lubię, mhm – naprawdę to lubię. W tym worku z lubieniami zmieściłabym sporą część świata.
Bo ja się nim lubię zachwycać. Pomiędzy jednym oddechem, a drugim - Achhh. Najbardziej pięknem drugiego człowieka, ale też pracą jego rąk i wyłuskaną z tego energią. Zachwycam się pokonaną barierą, przełamanym oporem, kolejnym krokiem, odważnie podjętą decyzją. Pokłady siły jakie w sobie kryjemy bywają niewyczerpane.
Zwłaszcza wtedy można poczuć ich bezmiar, kiedy ocierają się
o granice. Na granicy bezsilności, kiedy nam się wydaje, że najmniejszy podmuch wiatru nas złamie jak suchą gałąź - wtedy urasta coś ponad miarę wyobrażenia. Potrafimy się podnieść z kolan połamani i dalej dumnie, acz z pokorą patrzeć prosto w oczy światu. Nie, nie jestem połamana. Ale czasem mam dni gorsze, dni słabsze, dni bez pomysłu, troszkę bezradne.




Co wtedy robię? Szydełkuję, bardzo dużo szydełkuję, albo wymyślam CANDY;)
Właśnie o nim mowa. Tak, tak już 4 luty. Musicie mi wybaczyć, że nie pocięłam do miseczki (jak to mam w zwyczaju), nie byłam sierotką losującą Marysią. Posiłkowałam się internetowym wyłuskiwaczem cyfr z całej masy 152 chętnie wyciągniętych łapek w zabawie „palec pod budkę”.
Budka zamknęła się z wielkim hukiem, bo kilka duszek (jak mówią) przegapiło. Ale nie martwcie się, będą rozdania, będą ;)
Oczywiście nie mogłam sobie pozwolić na jedną nagrodę. Dlatego szczęśliwe liczby są trzy: 34, 84, 138
Pierwsza wylosowana otrzyma zestaw stempli wraz z formatkami, które ufundowała Montażowania, a dwie pozostałe - niespodzianki. Mam nadzieję, że lubicie niespodzianki?
Na Wasze adresy czekam na poczcie: listdomarys(małpa)gmail.com

Radosnym poniedziałkiem - zaczarowana od wczoraj słowami od Mamurdy - zostawiam Wam cytat na dobry tydzień!
A, byłabym zapomniała - stemple i inne cuda możecie zdobyć w SKLEPIE Zaczarowanej Drużyny - mają duuuużo smakołyków ;)

Lecę rysować - serdeczności ♥

☼ Maryś




Od pierwszego wejrzenia

$
0
0


Prawie się nie znamy. Nie widziałyśmy się nigdy – tyle, co na zdjęciach. Ale fotografia ma to do siebie, że jednych lubi - innych mniej, że pokazuje zatrzymaną w czasie chwilę, której realnie ludzkie oko nawet nie dostrzega, a te fotografie to tylko ułamek jakiegoś obrazu. Ważnego obrazu, bo przecież wbrew słowom: „dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze niewidoczne jest dla oczu” – to właśnie oczy decydują o tym pierwszym wrażeniu. Znam ją oczami. Przyglądam się. Przyglądam się obrazom w lustrze liter, które potrafi niebywale komponować w zdania.  Lubię ten stan zamyślenia w jaki mnie wciska. Lubię te nieme wzruszenia, które odejmują słowa.
Ona mi je wielokrotnie daruje. Słowami maluje też swój autoportret,
i pewnie o tym nie wie, że to właśnie ten obraz ze słów, wywołał we mnie najwięcej poruszenia (mimo, że urody mogłaby pozazdrościć jej niejedna gwiazda – oczywiście mam na myśli te na niebie ;)



Ma też wielkie SERCE (ale o tym zabroniła mi napisać) i trzy córki Nadię, Zosię i Clarę– o nich pisze niewiele, tak jakby chroniła swój największy skarb, o sobie sama pisze: ”O kobiecie poszukującej odpowiedzi... w życiu
i codzienności, tej wielkiej i tej małej”. Zabiera mnie często w podróż ścieżkami swoich poszukiwań. Mam wtedy wrażenie, że znamy się od lat, że mówi do mnie. Prawie widzę jak gestykuluje - chociaż to tylko wyobrażenie.
Z tych moich wyobrażeń (dokarmionych fotografiami) powstał na jej życzenie całkiem pokaźny pakiet "na grzbiet" - czyli koszulki z portretami, Jej, córek i córek jej brata - tak Iwonka postanowiła obdarować swoich bliskich.

Nie sposób pisać o niej samej, bo chociaż z Julitką (przyjaciółką) - to odrębne byty, a jednak siostrzane i może One przyjaciółkami są, może. Ale dla mnie jak jedna dusza, która tańczy w dwóch ciałach.


Odwiedziła mnie dziś Kasia. Wirtualnie. Zaprosiła mnie do swojego świata. A w nim słowa takie, że można się w nich kąpać jak w ciepłym deszczu...
Zdanie jedno wyłuskałam, zobrazowałam i jakoś tak bardzo pasuje mi do dzisiejszego wpisu...





ŚWIAT - Iwonki
Świat przyjaciółki jej - Julitty
KASIA - której słowa zobrazowałam


Gorąco Was pozdrawiam znad śniegowych pierzyn!

☼ Maryś



p.s. Iwonko - dziękuję Ci ♥ za tę stumilową przygodę z malowaniem ;)

Mama i JA

$
0
0


Dziecięce pierwsze podobieństwo - lustro zachowań, które przejmujemy obserwując Ich - dorosłych. Ile by do nas słów nie mówili – my papugujemy gesty, zachowania. Czasem upodabniamy się na wzór ideałów, które wyszukujemy mniej, lub bardziej świadomie  u bohaterów (z książek ;).
A potem… Potem szukamy podobieństw w ludziach bliskich. Szukamy ich w lubieniu, gestach, w sposobie mówienia, w zachowaniu, w postrzeganiu świata, w dźwiękach, kolorach, smakach i wrażliwości. Otaczają nas ciepłym kocem bezpieczeństwa. Sprawiają, że mamy wrażenie jakbyśmy znali się sto lat.
Wtedy jest nam bliżej. Wtedy to „nasza bajka”.
Zaczątek ma w domu, choć bywa  czasem na przekór domowi (ale dziś nie o tym). Tam zakorzeniają się pierwsze lubienia. Kiełkują w późniejsze sentymenty.
Tam buduje się nasza wrażliwość na świat.
Pierwsze pasje.
Pierwsze poczucie bezpieczeństwa.



Ono najczęściej kojarzy się z tym słowem, którego wcale dzieci nie wypowiadają jako pierwsze (a szkoda :), bo na nie (my Mamy)  czekamy najbardziej. Pełne miłości "Mama"
Przyglądając się po drodze światu, ludziom obserwuję, jak bardzo otaczamy się podobieństwem. Jak kontrast przyjmujemy z nieśmiałością. Kontrasty nas ciekawią, ale i niepokoją. Są po trosze jak podróż w nieznane. Ciekawe przez niespodziankę. Intrygujące. Ale zawierają tę szczyptę niepewności, zaskoczenia. Potrzebną, owszem. Przygoda jest miła, ale te powroty "do domu" jednak najprzyjemniejsze.
Poszukujemy i otaczamy się podobieństwem.
Patrzę na syna. Czasami uśmiecham się jak bardzo jestem w nim odbita jak w lustrze. Potem sięgam pamięcią i widzę jakim sama jestem odbiciem mojej Mamy. Ile we mnie inklinacji do jej postrzegania świata.
"Miłość nie polega na wzajemnym wpatrywaniu się w siebie, ale na wspólnym patrzeniu w tym samym kierunku" - Te słowa  tak ładnie podkreślają mój wpis o podobieństwie.

Żeby to podobieństwo docenić, trzeba nieraz przejść na drugą stronę rzeki z przekorą. Pięć razy zawrócić. Uparcie udawać, że go nie ma. A potem dojrzeć. Docenić. Zasmakować, tak prawdziwie.
W tym nastroju podobieństw chciałam pokazać Wam fragment sesji, którą Mama i CÓRKA przygotowały w swoich/moich koszulkach z ♥ - po więcej zdjęć zapraszam na szafeczka.com


przygotowała dla Was SZAFECZKA.com

W konkursie można wygrać min ten zestaw, ale i wiele innych wspaniałych nagród:
rarytas od Mery Selery i cuda Brunoszki.
A My, zachęcamy Was naszym zestawem fotografii z rodzinnego albumu wspomnień "Mama i JA"

 
 
 

"Miłość praw­dzi­wa zaczy­na się wte­dy, gdy nicze­go w za­mian nie ocze­kujesz


Gorąco Was zachęcam do wzięcia udziału w konkursie.
Pozdrawiam ciepło - do przeczytania!

☼ Maryś

Za przepiękną sesję dziękujemy NIKOLI i jej rodzicom z szafeczka.com
Wszystkie cytaty w tym wpisie Antoine de Saint - Exupéry
"Mały Książę" w tłumaczeniu Jana Szwykowskiego - jest również do wygrania w konkursie


EDIT: Trzepoczą skrzydłami myśli w mojej głowie nad wersją dla Mamy i syna. Przymierzam się do zestawu "Tata i JA" :)


z szuflady moich lubień (1)

$
0
0

Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie taka myśl, by dzielić się tu z Wami moim lubieniem. Odkąd ten pomysł zakiełkował - szukam tytułu „zakładki – etykiety”. Myślałam początkowoo jakiejś chronologii, o oddzieleniu malarstwa od ilustracji, o czasowej klamrze, ale wygrała spontaniczność. Dlatego dziś, bez specjalnego powodu, nie przez zupełny przypadek (chociaż uprzedzam - worek moich lubień dość przepastny) jako pierwszy dla Was angielski ilustrator książek:

Warwick GOBLE(1862-1943)


Swoją przygodę z ilustracją książkową rozpoczął dość późno, bo dopiero w wieku 34 lat – zachwycił nią oficynę wydawniczą Macmillani został w pewnym sensie ich „nadwornym ilustratorem”.  Zanim zostały opublikowane pierwsze książki z jego ilustracjami, współpracował z angielskimi gazetami, które specjalizowały się w technice chromolitografii. Ta technika pozwalała na wykonywanie wielokrotnych odbitek kolorowych ilustracji za pomocą specjalnych wapiennych kamieni, gdzie każdy kolor był przenoszony na papier oddzielnie - to był ogromny sukces. Może dziś trudno to sobie wyobrazić, ale technologia umożliwiająca kolorowy druk, na wielu egzemplarzach – pojawiła się dopiero w XIX wieku.
Tych niezwykłych akwareli z przełomu XIX/XX wieku nie spotkacie we współczesnych wydaniach książek 
w Polsce. Chociaż do dziś wydawcy publikują je i sprzedają. Myślę, że te wydania cieszą się niemniejszą popularnością, niż książki tworzone współcześnie. Ja sama byłabym dumna, posiadając na swojej półce książkę
z Jego ilustracjami.

Mam nadzieję, że Was - tak jak i mnie - również zachwyci lekkość i fantazja z jaką Pan Goble przedstawiał wyimaginowany świat na kartach swoich akwareli. Zapraszam w ilustrowaną jego talentem podróż.

 
 
 
 



Jeśli spodoba Wam się szuflada moich lubień - co nie ukrywam sprawi mi ogromną przyjemność - postaram się ją przed Wami odkrywać :)
Znalazłam też miejsce, gdzie można kupić angielskie wydania jego książek - to KRAINA KSIĄŻEK.pl

Serdeczności
☼ Maryś

źródła ilustracji:
Artsy Craftsy i Old Indian Arts


marcowy ocean RYB

$
0
0


Słowo „Marzec” zawsze kojarzyło mi się z marzeniami.

W marcu jestem rozmarzona.
Wdycham powietrze głęboko i czuję w jego zapachu wiosnę.
W marcu ufam swojej intuicji, częściej zamykam oczy.
W marcu urodził się mój syn - w wigilię urodzin mojej Mamy.
W marcu, w dniu urodzin mojego syna, ma urodziny moja przyjaciółka.
Prawie po piętach depczą im wielkimi krokami urodziny mojego Szczęścia. A lada moment zjawiają się kolejni marcowo urodzeni, którzy już nie pływają z Rybami,
bo łapią za rogi Barana ;)
Oj, nie wyliczę wszystkich marcowych jubilatów, ale wierzcie mi – pływać w oceanie rybich lubień jest rozkosznie.
Odkąd pamiętam, emocje jakie towarzyszą mi przy pakowaniu "prezentów" są nieporównywalne z "rozpakowywaniem" - chociaż te drugie również lubię. 


Skłamałabym pisząc, że dzień urodzin, choć symboliczny jest tym jedynym dniem spełniania ICH marzeń. Chciałabym każdy dzień, a najbardziej ten zupełnie niepozorny, ten znienacka, ten niespodziewany i nieoczekiwany – czynić najpiękniejszym. Ale my kobiety, tak misternie klejąc się do dat, zaplatamy swoim przywiązaniem magię wokół dni szczególnych. Pielęgnując je, zapamiętując, wkładając w nie odpowiednią dawkę znaczenia - celebrujemy...
Ja celebruję sam marzec od pierwszego jego dnia. Osobisty wkład w magię tych dni zaczyna się od ręcznie wykonanego upominku, a kończy na pieczeniu ulubionego ciasta. Poprzedzają go niezliczone godziny myśli skupionych na poszukiwaniu rzeczy i myśli skupionych na: „czym ich zaskoczyć”, „jak znów spowodować na ich Twarzach radość”, „wywołać  łzy wzruszenia…” i "czy znów mi się uda" (?)
Dlatego obejmuję mój marzec. Tulę go w sercu. Pieszczotliwie trzymam w garści!



Marzę, by te marcowe dni trwały w nieskończoność swoją magią dobrych chwil. Cieszę się, że to czas rozkwitających pąków i budzącego się z zimowego snu życia. Mam wtedy znów energię do tego by dni, były wyjątkowo marcowe :)
A przede mną bardzo gorący miesiąc!

Serdeczności
☼ Maryś



Z tych spodni wyrosłeś...

$
0
0


     (intuicja)
 
- A co, jak to będzie dziewczynka? – pytali

- Dziewczynka będzie druga – odpowiadałam przez tych kilka miesięcy z uśmiechem.
 Zanim się urodziłeś wiedziałam, że będziesz chłopcem. Mówili mi: „pięknie wyglądasz, to na chłopca” (ponoć dziewczynki w brzuszkach mam odbierają im urodę). Gadanie.
12:30
- Ma pani SYNKA!
Nigdy wcześniej i nigdy potem łzy szczęścia tak nie smakowały… Nigdy! Powinnam zasnąć, odpocząć… Piętnaście godzin wyuczonych oddechów z liczeniem, a ja leżę na tym korytarzu, w poniedziałek, druga połowa dnia nie koi zmęczenia. Tak dużo ludzi się tu przewija. Wszystkie małe szczęścia chciały na raz, o tej dwunastej, szóstego marca ujrzeć wiosenne słońce radośnie rozbijające na kawałki zimę w nowe życie, i TY…
Nie śpię. Korytarzowych przechodniów witam zmęczona, uśmiechem. Karmię się smakiem łez szczęścia (one słodkie są). Nie ma kto podać wody. Czekam. Czekam, przecież zaraz spotkamy się już na zawsze.

     (ładne kwiatki)

Wszystkiego uczyliśmy się razem. Wiem, wiem jestem Twoją mamą - powinnam wiedzieć lepiej, a może i więcej… Nie, nie wiedziałam. Tak samo jak Ty i ja pierwszy raz uczyłam się rozpoznawać spojrzenia na świat, kolory, godziny, lubienia - Twoje. Moje nowe. Nasze. Wiedzieć, które kwilenie jest próbą zwrócenia uwagi, a które sygnalizuje niepokój. Uczyłam się, że lubisz zasypiać na brzuchu, że kiedy tańczymy, to w tym kołysaniu zwinięty jak kokon, zasypiasz potulniej. Uczyłam się z Tobą mówić pierwsze słowa i rozumieć spojrzenia - zanim sylaby połączyłeś w dźwięki. Wzruszyło mnie Twoje pierwsze „grejt” i czekałam na to magiczne „MAMA” jak kania dżdżuuuuu.
A potem, kiedy postawiłeś swoje pierwsze kroki, to ja razem z Tobą. Mówiłeś do mnie po imieniu, tak jak wszyscy. Naśladowałeś rzeczywistość, by słowo „Mama” zostawić tylko dla nas. Kiedy nikt nie słyszał, kiedy byliśmy sami, jak Cię kąpałam, albo przytulałam, albo całowałam, albo czytałam na dobranoc. „Mamusiuuuu…  Kocham Cię”.

Rosłam razem z Tobą. Przybierałam nowe miny, nowe spojrzenia, nowe widzenia, inną wiarę, siłę, mądrość. Twoje życie nadawało sens mojemu. Twoje pierwsze kroki były moimi pierwszymi. Twój pierwszy uścisk, kiedy całą dłonią objąłeś jedną trzecią mojego palca wskazującego, był doświadczeniem takiej mocy, że nie zapomnę go do końca życia.

Uczyłam się widzieć rzeczy, na które patrzyłam dotąd inaczej - Twoimi oczami. Od nowa umiem słuchać, widzieć, czuć. Znam smak bezwarunkowej miłości. Nauczyłeś mnie cieszyć się drobiażdżkami, widzieć krople rosy na pajęczynie, dostrzegać absurdy rzeczywistości i znać odpowiedzi na proste pytania. Nauczyłeś mnie cieszyć się okruchem snu i porankiem po nieprzespanej nocy. Wiem gdzie mieszka poczucie, że można oddać za kogoś życie. 

     (tańcowała igła z nitką)

Do wyboru kwiatki i biedronki. Biedronki i kwiatki. Wszędzie te „śliczne” śpiochy w biedronki. Jak ja mam Cię ubrać? W sklepach z tkaninami, co druga to gorsza, gładkich - jak na lekarstwo. Rysowane na kartkach szkice piszczały, żeby je skroić i uszyć. Znalazłam i żółte, i zielone kawałki bawełnianej flaneli . Na łatki skrawki polaru, lamówkę ze skosu do obszycia łuków kieszeni, żółte guziki. Wszystko jak na rysunku, uszyłam. Stębnowałam „podwójnym ściegiem”, ręcznie. I kurtkę w kratkę z wełnianego flauszu. Bluzy z kapturkami, które miały różne rękawki. Bluzy w misie aplikowane. Spodnie sztruksowe. Takie i inne też. Szyłam jak spałeś, jak jadłeś, jak się bawiłeś chowając po pustych szafkach w kuchni, szyłam… Wyrastałeś szybko, więc szyłam dalej. Sukienkę też bym uszyła, ale chłopcy nie noszą ;)

     (zarażony pasją)

Udało się! Nie, to nie była żadna misja, żaden plan. Tak wyszło. Z domu - do domu. Z pokolenia - na pokolenie. Pasjonat marzeń. Prestidigitator. Stąpający z głową w chmurach indywidualista. Poszukujący sposobów na dekorowanie rzeczywistości. Najpierw kredki, potem farby, glina, masa papierowa. Kubek malowany potajemnie w podwodny świat (uwielbiam), żeby mi sprawić urodzinową niespodziankę, pamiętasz? Piłam w nim kawę codziennie, aż ucho mu się urwało, skleiłam. Potem garnki, pokrywki, plastikowe wiaderko – stuk, puk. Wreszcie kongo, bongosy, jembe. A na koniec ten hałaśliwy upragniony zestaw GARÓW– bez których nie wyobrażam sobie naszego domu. Te kolorowane słowami z liter myśli, które lubię czytać. Autoironia ze szczyptą sarkazmu. Serce na dłoni. Poczucie humoru na ostrzu noża. Aparat. Projekt 365. Dumna jestem, wiesz?

     (...)

Dzięki temu, że jesteś, ja też jestem. W Twoich gestach, minach, refleksjach i prawdach, które poniesiesz dalej…
I chociaż jesteś częścią mnie, kawałkiem oddanym światu spod mojego serca, to wyrosłeś z tych spodni dla siebie, dla swojego życia, dla swojej wiary, niepokojów i zdarzeń - przed którymi nie zawsze będę mogła Cię chronić – ale zawsze będę.

Pomyślnych wiatrów na Twojej drodze Kapsel!
 



W rocznicę urodzin dla Ciebie
dziś podpisuję

♥ Mama ;)


foty by sokzkapsla

Viewing all 70 articles
Browse latest View live