
Wyśpiewaną pod nosem, tak nieśmiało, albo i głośniej gdy uda się dokończyć kolejny krok postawiony jak drogowskaz między kartonami... Zerwałam wszystkie winogrona!
I stawiam ślady pędzla to tu, to tam. Tak mija mi codzienność ostatnich dni. Obiecałam sobie, że zanim wezmę się do "pracy" (a pomysłów na realizację to czeka spora kolejka) skończę te przestrzenie, w których codzienność naszych kolejnych dni upłynie. Uparcie i zamaszyście biegam po drabinach, po krzesłach. Trę szafki do żywego chcąc nadać im nowe kolory i klimat wiejskiego domku. A bo to jedna przestała pasować do drugiej - jak mają stać blisko siebie, albo w trzeciej coś już mnie znudziło - coś kiedyś niedokończonego przeszkadzało w zamknięciu całości w jedna spójna i poszukiwana przeze mnie przestrzeń. Udało mi się zdobyć inny jakiś stary mebel do kompletu, a on wprost IDEALNIE swoją formą wpisał się w tę przestrzeń, za to jego kolorystyka - już niekoniecznie... A gdzieś indziej potrzebna nowa tkanina, żeby dodać przestrzeni pełnego smaku, albo rumieńców. I biegam tak, od kartonu do kartonu - nie wszystkie na raz rozpakowując. Czekając, mniej lub bardziej cierpliwie, aż kolejna zmalowana przestrzeń wyschnie na tyle, aby móc ją drobiazgami zapełnić. A końca nie widać!
Dlaczego? Bo lubię kiedy otaczająca mnie przestrzeń ma swoją harmonię, kolory, ma klimat. Mój, wymarzony, czasem wyśniony, czasem rozbrykany z przypadku. Lubię też kiedy dookoła mnie pląsa błękit. Nie potrzebowałam go w dużych dawkach (jak kiedyś) teraz potrzebne mi są jego akcenty. Dobieram tonacje, szukam nasycenia i zamalowuję na niebiesko ten nasz mały świat. Tu fragment jednej z szafek...
A tu zgodnie z obietnicą c.d. kadrów mojej codzienności. Króluje jeden z dwóch właśnie rozkwitłych pąków DATURY. Księżniczka wyszukuje plastrów słońca na podłodze i układa na nich swoje ciało do drzemki, turkusowe zasłonki przewieszone niedbale czekają na rozpakowanie maszyny, jako deser na naszych liściastych talerzach tarta z malinami (nie zawsze ta niebieska), książki znalazły już swoje miejsce na regałach, szufladki szafki zdobi świeżo pomalowany ornament i cierpliwie czeka na zamówione gałki, a w kanaryjskiej misce dekorni piętrzą się wczoraj zerwane winogrona...
A tu w pełnej krasie - z dedykacją dla DIDRE, która rozpoznała w skrawku ujęcia poprzedniego posta, co to za pąk w tym marysinym świecie przymierza się do rozkwitu - ANIELSKA trąba. Kwitnie zazwyczaj całe sierpniowe lato, ale mnie w tym roku postanowiła radować z końcem września. Widać rośliny czują swoich opiekunów i chcąc zapewnić im LATO do grudnia starają się swój cykl biologiczny rozplanować ku uciesze najbliższych ;)
A... W królestwie błękitów, oj długo się naszukałam koloru CZERWONEGO. Zachęcona przez kilka dziewcząt i samą autorkę - Annę z anne-homesweethome.blogspot.com skusiłam się na fotograficzną zabawę blogową (chętni wspólnej zabawy - klikają na obrazek!):
Ten tydzień zamyka kolor czerwony i tu miałam PROBLEM! Lakiery do paznokci gdzieś się skryły, wiadra od mopa fotografować nie zamierzałam, czerwonych liści nie znalazłam, jak widzicie u mnie na prawdę króluje lato! Ale... Postanowiłam to wyzwanie potraktować osobiście ;) Znalazłam (no przecież...) flakonik perfum od M. w nastroju miłości AMOR, AMOR - rzecz jasna jeden z niewielu czerwonych kolorów w moim otoczeniu, za to mam nadzieję, że zdjęcie zawarło w sobie i zapach, i esencję, i uczucie w jakim ta magia zapachu pląsa ♥
Tych, którzy jeszcze się nie zapisali, lub pierwszy raz zaglądają tu do mnie zapraszam serdecznie na to tradycyjne, blogowe CANDY - wystarczy kliknąć w obrazek ;)
Ja tymczasem lecę (biegnę, ba frunę!) kończyć "PTASZKA", bo przecież On już do kogoś leci... ;)
Was pozdrawiam kolorowo, letnie i z piosenką o malowaniu świata na niebiesko!
Paaaaaaaaaaaaa
☼Maryś